Renesans książkopoznania



Kiedyś dużo czytałem. Bardzo dużo. W podstawówce pierwsze zetknięcie z Diuną, liceum pod znakiem sci-fi. Dojazdy tramwajem na uczelnię urozmaicone przez Świat Dysku. A potem stała się tragedia, kupiwszy samochód nie mogłem czytać w drodze.

Jednak w zeszłym roku coś drgnęło. Zaczęło się od Millenium Larssona. Pierwszą część pożyczyłem z Internetu. Drugą od kolegi z pracy, a trzecią już kupiłem. Elegancko wydana płytka CD zawierająca poprawnie potagowane pliki .mp3.

I tak zaczął się mój powrót do książek. W wersji audio. Niech żyją wydawnictwa Polskiego Związku Niewidomych! Od zeszłego roku podróże z A. umilają nam zazwyczaj kryminały. Dało się nawet przeboleć Zborowskiego wkładającego zbyt duży wysiłek w powieści Cobena. Bo radio na dłuższą metę słuchać się nie da. Strzela mnie, jak trzeci raz w ciągu dnia słyszę tę samą piosenkę. Gdzie indziej pitolą o polityce. Nawet Trójka potrafi znużyć.

Potem z pewną niepewnością sięgnąłem po wydania angielskie. Z początku wymagały więcej uwagi i obawiałem się, że będę musiał zostawić je na podróże samolotami. Jednak szybko przywykłem. A w tym roku dokonałem kolejnego genialnego posunięcia i zacząłem słuchać sci-fi.

Strzał w dziesiątkę. Najwyraźniej bardzo mi tego brakowało. Słuchając świetnie przygotowanych publikacji audible.com (w świetnych cenach!) poczułem się o połowę młodszy. Właśnie w wieku, gdy sci-fi było moją główną pożywką czytelniczą.

Nadrabiam teraz poważne zaległości z klasyki. Kolejne publikacje o Enderverse przetykam innymi książkami, gatunkami, żeby się nie znużyć. I tak wysłuchałem w końcu Count Zero Gibsona, ledwo 10 lat po przeczytaniu Neuromancera. Nawet dobrze wyszło, wydarzenia fabularne rozdziela bowiem 7 lat. Przygotowaną mam Mona Lisa Overdrive, 8 lat rożnicy w czasie sprawl - pewnie zapoznam się z nią jeszcze w tej dekadzie.

Po serii o Enderze planuję powrót do kilkukrotnie już przerobionych książek. Czytanie Diuny w oryginale przerwała mi w 2002 sesja zimowa. Od tamtej pory nie miałem kiedy przysiąść, a syn autora dopisał kolejne części. Chociaż może odłożę to jeszcze na rzecz Fundacji. Z której, wstyd się przyznać, przeczytałem kiedyś tylko jedną wyrwaną z serii książkę.

A dla rozluźnienia... Starship Troopers, Robopocalypse, Blindsight, Snow Crash, The Forever War, The Sirens Of Titan, Flashforward, The Chamber. Aż nie mogę się doczekać. Ostatnio za przerywnik posłużyła Art of Deception Mitnicka, polecona przez mojego szefa.

Wydania trwające 12÷16 godzin są idealne na 2 - 3 tygodnie jeżdżenia. Bo poza podróżą słuchanie jest kiepskie. Zawsze jest coś innego do roboty i nie da się wydzielić uwagi na książkę. A jak już jest czas wolny, to jednak szybciej będzie wziąć do ręki wersję drukowaną. Tylko jakieś 3 razy zdarzyło mi się, że słuchałem książki (synestezja!) poza samochodem, kiedy akurat trudno było oderwać się od fabuły.

W samym samochodzie najwygodniej słucha mi się pozycji odtwarzanych z telefonu przez głośniki auta. Czy to magicznym adapterem jack 3,5mm → kaseta czy po prostu nadajnikiem FM w telefonie.

A dziś w drodze do pracy towarzyszył mi ruch #OccupyEarth z Childhood’s End Clarke’a.


Archived comments:

jack 2011-11-09 20:36:46

Nadajnik FM w telefonie?

zdz 2011-11-14 19:47:54

np. moja N900.

Comments


Comments powered by Disqus